
Leciałem 34h na plantację do Indonezji, na wyspę Flores, do górskiego miasteczka Bajawa, aby poznać, podziękować i pomóc farmerom przy produkcji kawy. Ale to zrozumiałem później.
Siedząc w pociągu i czterech samolotach myślałem wiele o tym po co właściwie tam jadę.

Głównym celem było poznać od podszewki produkt, który sprzedaję w kawiarni, a raczej palarni kawy Mitte Cafe (fb.com/mittecafepl). Kawa #Flores oraz #Komodo już od kilku miesięcy zadomowiła się na naszych młynkach i ekspresie czy też przelewie (jest pyszny!). A to za sprawą znajomosci, którą nawiązałem dzięki rocznemu pobytowi w Singapurze. Jeden z Polaków połączył kropki i poznałem Ayrtona, Indonezyjczyka, z miasta Jakarta oraz jego żonę Kingę, która pochodzi z Polski. Małżeństwo pracuje w biznesie kawowym, od plantacji, przez eksport, po wypalanie ziarna kawy. Ayrton, który prowadził sielankowe miejskie życie (jest byłym tenisistą, synem jednej z bardziej utytułowanej pary tenisistów w Azji) porzucił wygody i uruchomił swój projekt życia, czyli niesienie pomocy lokalnej społeczności kawowej wioski Beiposo (leżącej przy wspomnianym na początku mieście Bajawa) Ale o projekcie opowiem więcej za chwile.

Po latach spędzonych głównie za biurkiem, gdzie prowadziłem agencje marketingową Brandish, postanowiłem posiadać fizyczny, autentyczny zawód. Nie to, że marketer, czy też wykładowca akademicki (tak, to też długo ciągnąłem rownolegle) nie jest autentycznym zawodem. Brakuje im tego tzw... craftu czyli rzemiosła. Pracy rękoma. Szczególnie w agencji reklamowej możesz odczuć tę wirtualność spraw, pieniądza, kontrahentów.
Zazdrościłem krawcom, fryzjerom, no i oczywiście roasterom kawy. Postanowiłem to zmienić i postawić na kawę. Zgłębiam wiedzę, aby być gotowym o powiększenie mojego skromnego biznesu, jakim jest marka i kawiarnia MITTE, o palarnie kawy. Będę mógł fizycznie tworzyć produkt (kawę), który ludzie kochają, a większość nie wyobraża sobie bez niego poranków. (To już się wydarzyło. Wow! Szybko poszło!)

Ale do rzeczy. Wylądowałem na plantacji i poznając lokalną społeczność oraz sam proces powstawania kawy złapałem się za głowę. Praca jest tak ciężka, a przy tym tak słabo płatna, że ogromny szacunek dla farmerów (tutaj w Indonezji, na wy- spie Flores, głównie farmerek), bez których pilibyśmy rano mleko, a nie kawę. No i to chwyciło mnie za serce. Mocno. Okazuje się, że pomoc to nie zawsze pieniądze. Oni tego wcale nie oczekują. To może być tak błahe jak wsparcie koncepcyjne oraz fizyczne przy usprawnieniu np. konstrukcji łóżek do suszenia kawy, aby jakość kawy była jeszcze wyższa, a pracy przy tym trochę mniej. To oczywiście pozwoli im na odrobine większy przychód oraz czas, który mogą spędzić z rodziną.

Możecie zapytać dlaczego potrzebny jest ktoś z zewnątrz, aby to zrobić? Nie mogą sami pomyśleć, poszukać w internecie inspiracji i usprawnić proces np suszenia kawy? Niestety nie mogą. Po pierwsze to zupełnie inna mentalność. Nie mają w sobie tego, co większość z nas, czyli chęci samorozwoju, samodoskonalenia. Myśle ze boją się ryzykować i łatwiej im podążać za utartymi ścieżkami. Żyją na granicy ubóstwa i boją się zmian w procesie kawowym. A co jak przez te „ulepszenia” kawa się zmarnuje? Nawet niewielka ilość może zachwiać ich stabilność finansową. Jeżeli w ogóle możemy o jakiejkolwiek stabilności mówić.
I tutaj czas na projekt Ayrtona. Dzięki temu, ze Ayrton gwarantuje farmerom wyższe niż rynkowe stawki oraz wynagrodzenie z góry, ci skłonni są do zmian. Podążają za jego wytycznymi, a on jako człowiek, który ukończył studia w USA ma dużo większe pole manewru niż słabo wyedukowani farmerzy.
Pierwsze efekty już widać. Ziarno z roku na rok jest coraz lepszej jakości, co pomaga w odzyskaniu dobrego imienia dla kawy indonezyjskiej, a także ściąga uwagę światowej branży kawowej na wyspę Flores.

Coraz mniej rodzin farmerów jest zadłużonych. Z piętnastu w zeszłym roku, ich ilość zmalała do dwóch. Farmerzy, którzy w większości przez lata byli tzw freelnacerami, czyli nie obowiązywał ich kontrakt komu sprzedają kawę (kierowali się ceną, kto da więcej), obecnie są lojalni wobec swojego kupca jakim jest Ayrton. Do tego stopnia, ze mimo regularnego kuszenia lepszą ceną przez innych kupców (próba manipulacji), odmawiają i mówią, że mają swojego szefa i jest im dobrze.
Ayrton, nie widzi siebie jako szefa, a bardziej jako lidera. W przeciwieństwie do innych kupców, bierze czynny udział w zbiorach kawy i procesie jej obróbki. Pokazuje farmerom, ze jest z nimi na dobre i na złe. Jeździ codziennie (skuterem, 30min w jedną stronę) na wioskę Beiposo i spędza tam cały dzień pracując przy ulepszeniach czy tez procesie kawowym. A ja wraz z nim. Cały miesiąc.

W tym wszystkim walutą jest uśmiech i szacunek u lokalnej społeczności. To mi wystarczy. To nawet więcej niż oczekiwałem. Ciężko o takie uznanie, siedząc za biurkiem. W naszym wirtualnym świecie. Czy zauważylibyście gdyby nagle zabrakło jednego marketera? Pewnie nie, a może nawet i lepiej gdyby atakowało nas mniej rozpraszających reklam. Ale gdy zabraknie Waszego człowieka od kawy? No właśnie. Tutaj widzę sens życia.
Dawaj światu rzeczy potrzebne, a będziesz miał poczucie spełnienia i przydatności.
Nie rzucam teraz wszystkiego i nie jadę na misje zbawienia świata, ale na pewno już zawsze będę bardziej zaangażowany. Myśle, że każdy gdańszczanin, Polak, zrobiłby to samo, to jest w naszym dna. Jesteśmy otwarci i nie potrafimy być nieczuli na cierpienie innych. No tutaj trochę mnie poniosło, ale wiedzie o co mi chodzi:)

Zachęcam Ciebie do obejrzenia moich wyróżnionych stories na instagramie (@panodkawy), gdzie pokazuje codzienne życie ludzi z Flores.
Gdybyś miał/a jakiekolwiek pytania o kawę lub sposób jej zaparzenia to pisz śmiało. Bez obaw. Smacznego!